środa, 31 maja 2017

Kierat 2017




Kocham Cię ...

tak zaczyna się wyjazd na rajd i nie są to moje słowa tylko jednego z pasażerów pociągu relacji Szczecin -Przemyśl .
Kocham Cię .. wyrwane jakby z kontekstu , co pasażer miał na myśli ? Niby proste ale okoliczności były odmienne niż przeczucia ...

20 min wcześniej

- Pogorszyło się Panu ?!
Konduktor podbiega do jednego z dziesięciu roześmianych chłopaków .który trzyma w ustach wentyl i dmie w niego ile sił .
- Ale o co Panu chodzi ?
- Co Pan robi ??
- No, dmucham ?
- Nie wolno , proszę to natychmiast schować bo wysiądziecie !
Konsternacja ..
- Dobra , dobra ,,, chowam .
Konduktor czerwony na twarzy odwraca się na pięcie i pośpiesznie odchodzi w głąb składu .
- Chłopaki , idziemy do rowerowego ! Tam będzie spokój , tam tylko rowery .
Zrobiło się cicho i tak jak by smutno . Większość chłopaków udała się obok do wagonu żegnać jednego z nich, który opuszczał stan kawalerski .Potencjalny mąż jak by osłabł trudami podróży i zaległ na fotelu . Przyjaciele nadmuchali do końca jego tymczasową towarzyszkę  podróży i posadzili mu na kolanach , stylowo ubraną w t-shirt z napisem ;Kawalerski Mikołaja.
 Cisza spokój , w końcu czwarta rano . Głowa mi opada , oczy zamknięte.
- Kocham Cię ....
Czy Mikołajowi się coś śniło ,czy jego nowa towarzyszka siedząca mu na kolanach przypominała narzeczoną ?
Wątpię . :)
...

Na przystanku autobusowym Maxibus, od razu nas zidentyfikowano jako Kieratowców , dostaliśmy bilet ze zniżką i ruszyliśmy do Limanowej . Z drogi niewiele pamiętam , spałem praktycznie całe półtorej godziny . Na miejscu jak zobaczyłem góry miałem dziwne przeczucia . Przesiedliśmy się do kolejnego busa w kierunku Słopnic . Uderzyła mnie w rozmowie z lokalsami wiedza na temat Kierata. Gdzie start , ile osób było w zeszłym roku .. Dało się wyczuć, że bieg cieszy się dużym szacunkiem wśród miejscowych . Na sali gimnastycznej  byliśmy jako pierwsi i największy problem mieliśmy z wyborem miejsc ... W końcu w bólach udało wybrać
optymalne miejsce i poszliśmy rozejrzeć się po okolicy . Sklep , piwko i udaliśmy się na zasłużoną drzemkę . Przecież całą noc byliśmy na kawalerskim .
O 12 00 nastąpiło wydawanie pakietów .

- Wstawaj . -budzi mnie Wojtek - Idziemy po mapę .
Kolejka jak przed supersamem w latach '80-'85 bo tyle z tego okresu pamiętam .
- E tam , idę się położyć . Później przyjdziemy .
Długo nie wytrzymałem . I tak nic nie było do roboty . Wróciłem do kolejki.  Miłym zaskoczeniem był pakiet startowy, bo bądźmy szczerzy na imprezach na oriętację raczej pakietu nie ma . W Słopnicach dostałem masę broszur turystycznych , odblask, latarkę i przypinkę  . Mapa jak to mapa . Wielka jak stodoła u mojej kuzynki w Kotli . Format pewnie A2 . Przyjechał Sergiusz . Nasz dobry druh . Miło się było znowu spotkać . Rozpoczęło się szykowanie do rajdu . Start o 18:00  Nie zostało zbyt wiele czasu . Spędziłem ten czas pożytecznie, z namaszczeniem mieszałem izotonik , przebierałem się i ubierałem bo nie mogłem się zdecydować które ciuchy wziąć. Analizowałem trasę maratonu. Rysowałem szlaczki . Byłem gotów . Bez spiny .
Chłopaki opracowali plan rajdu . Genialny , prosty i budzący nadzieję na sukces . Wchodzę w to . Koledzy mają doświadczenie .Robili Kierata nie raz , nie dwa .Eksperci ,
Plan : zaczynamy wolno .
Idealnie . Jestem z nimi. Mamy to. Czuję że już wygrałem .

Start maratonu był oddalony od bazy jakieś 300 m na boisku sportowym , zapewne lokalnego klubu . Fajna sztuczna murawa już zachęcała do biegania , wywiady telewizyjne w moich oczach podnosiły rangę wydarzenia , zgromadzeni mieszkańcy i włodarze przemawiający przez mikrofon . Kurczę, było nas naprawdę sporo !

Punkt 18:00 660 osób wystartowało z boiska w Słopnicach na trasę Ekstremalnego Rajdu na Orientację Kierat na dystansie 100 km .

Założenia planu między startem a pierwszym PK realizowaliśmy idealnie , rajd rozpocząłem z tyłu stawki cisząc się chwilą okolicą i towarzystwem . Jak tylko trasa opadała w dół rozpoczynaliśmy bieg przez co szybko przesuwaliśmy się w stawce. Można śmiało powiedzieć, że do pierwszego punku dojechaliśmy pociągiem . Używanie mapy było zbyteczne . Wszyscy poruszali się
optymalną trasą . W czasie zdobywania drugiego PK już pojawiały się wątpliwości . Mieliśmy nie wchodzić na Mogielicę, no ale poniosła nas wyobraźnia i wcale tego nie żałowałem . Zbiegliśmy w dół jakiś kilometr i naszym oczom ukazał się wspaniały widok na otaczające nas góry . Z radością  stwierdziliśmy , że już dla tego jednego widoku warto było TU przyjechać .


Kolejny PK to Ramię Mogielicy . Tu się posypało nawigacyjnie , skręciliśmy nie w tą drogę , strata orientacji , nowe ścieżki których nie ma na mapie , zaczął padać deszcz... Zrobiło się nieciekawie .Chcieliśmy dostać się na Przełęcz Przysłopek , ale panujące warunki i błąd nawigacyjny popełniony wcześniej powodowały że nikt nie chciał wziąć  odpowiedzialności za kierunek .Patrzyliśmy jeden na drugiego , aż pojawili się żołnierze , którzy też startowali w tym rajdzie.  Ruszyliśmy za nimi .W końcu to żołnierze.
Po kolejnych metrach udało się zorientować na mapie i poszliśmy łatwą drogą na przełęcz , zieloni natomiast ostro pod górę na skróty . Nadrabialiśmy kilometry , czułem to . W końcu limit komfortowy, 30 godz na całą trasę . Zrobiło się ciemno . Czas na latarki . Z przełęczy odbiliśmy na drogę rowerową , aby nie iść szczytami żółtym szlakiem . Cały czas padało i było masę błota . Droga , którą wybraliśmy okazała się strzałem w dziesiątkę , mogliśmy biec .Sergiusz wypatrzył salamandrę . Na końcu drogi ostro w lewo i na azymut pod górę , aby wbić się na szlak . I już byliśmy
przy trzecim punkcie . Tam zauważyłem , że pierwsi uczestnicy siedzieli w deszczu na trawie owinięci kocem NRC . Czyżby już koniec ?

Zbiegaliśmy po trudnym terenie w stronę drogi w kierunku Mszany Dolnej , dalej czekała nas droga na azymut przez łąki . To był bardzo magiczny odcinek trasy , wysoka trawa dookoła , a w niej wytyczona udeptana ścieżka . Wszyscy maszerowali jeden za drugim  , wiedliśmy za sobą naprawdę sporo ludzi , jak okiem sięgnąć gęsiego  szły dziesiątki czołówek rozświetlając ciemność.
Dotykałem trawy niczym Russel Crowe w Gladiatorze , skakaliśmy przez głębokie rowy i uśmiechałem się do siebie .Wystraszyłem się krowy stojącej w ciemnościach w trawie .(krowa w nocy bez opieki ?! ) Poprzez wieś Konina dalej w kierunku Sarmachowskiego Groniu.Na tym odcinku udało mi się przekonać kolegów o zmianie kierunku i wybraniu innej ścieżki . Nie było łatwo bo Wojtek spotkał znajomego z który miał nawigację i ona pokazywała inną drogę . Na szczęście  zaufali mi i słusznie , zaoszczędziliśmy sporo metrów podejścia i tak zostałem kierownikiem pociągu . Byłem bardzo dumny z siebie . Dotarliśmy do Poręby Wielkiej Willa Orkanówka .

4 PK oficjalnie 29 km rajdu i 1150 m przewyższenia . ( na garminie 35 km ) . Można uzupełnić wodę i coś zjeść.Deszcz już nie padał . Nie wiem kiedy przestał. Żołnierze cwaniaki już byli . Honker za nimi jeździł i jedzenie woził . Do kolejnego punktu wiodła droga przez Porębę Wielką . Biegliśmy do niej szeroką jezdnią jak dla mnie tempem niemożliwym .Co najmniej jak na półmaraton . Poprzez kolejne dwa szczyty Groń i Ostra dotarliśmy do 5 PK . Po drodze spotkałem osobliwą postać .
Nasz rajdowiec , stoi między dwoma szczytami.
- Co Ci jest wszystko w porządku ? -pyta Sergiej ( nie wiem czemu ale na jakimś etapie rajdu nie mogłem już wymawiać Sergiusz , Wojtek miał tak samo )
Kolo kręci się w lewo to w prawo i mamrocze pod nosem
- Co ??
- Nie wiem gdzie jestem ...w którą stronę.. ( a ścieżka praktycznie tylko prosto wiedzie)
Mapy u niego widać , jak by mu cukru zabrakło . Ale zabrał się z nami . Może się bał ?

PK5 35 kilometr  1400 przewyższenia( garmin 42 km) kolejna porażka nawigacyjna wyrzuciła nas z trasy i kazała iść dookoła . Szkoda .Cały czas pod górę w kierunku schroniska PTTK Stare Wierchy . Kilometr przed schroniskiem . Wojtek pobladł na twarzy i oznajmił że nie da rady,że odpada ,że palec ,że koniec
- Że co , kurwa ?!
- Zostaw mnie , poradzę sobie .
- Ale ....
- Idź , zadzwonię później .
- No co Ty ..
- Idź !
Nie mogłem w to uwierzyć ! Jak to możliwe ?! Dogoniłem Sergieja.
- Co , kurwa?!
...

Poprzez Obidową na dół po kamieniach i niemożliwym błocie dotarłem do kolejnego punkty kontrolnego . Szósty.

Dolina Lepietnicy 43 kilometr przewyższenie 1700 m ( 52 km garmin )

- Jaki mamy plan na dotarcie do kolejnego punktu ? -pyta Sergiusz
- Pójdziemy doliną , wzdłuż potoku , do źródła i tam wbijemy na szlak .

Dobry plan , zajebisty ,idealny , jaki kuźwa prosty, nie można tego spartolić .
Pięknie się maszerowało , śliczne potoki , mostki ,foto relacja, skakanie po kamieniach . Po prostu cudo . Wyżej i wyżej , dalej i dalej .Sielanka .Och , jak pięknie . Mieliśmy iść 3 km potokiem . Na piątym stanąłem podrapałem się po głowie i próbuje zagwizdać do Sergieja, który jest jakieś 200 m przede mną . Wiadomo potok szumi , gwiżdżę  . Na palcach . Umiem od małego .Trzy razy próbowałem , oplułem się nie miłosiernie , język i palce nie współgrają . Drę się :
- Heejj !!!!! Mapa !!!! Kompas !!!! Heej !!! Stój!!!!
I pokazuje na migi , ręce wyciągnięte w górę .
Sergiusz nie jest ciemię bity połapał się od razu o co chodzi .
- Ale jak to możliwe  ?
fantastycznie , musimy zmienić kierunek o 160 stopni .Prosto pod górę . Bez szlaku . Idealnie .


Co ja przeszedłem na tym podejściu , to jest nie do opisania . Kąt podejścia ze 50 stopni , woda , błoto , krzaczory , wszystko .
Idź strumieniem , mówili
Będzie łatwo , mówili
Na górze garmin pokazał 1230 m npm . Dziękuję .
- Nie wiem gdzie jestem , nie wiem gdzie jestem .Tam jest jakieś schronisko. To Turbacz ?
- Niee , tamto jest większe.
Poszliśmy do tej chaty całe szczęście ,że ktoś tam był . Dogadali się między sobą jak góral ze ślązakiem i obraliśmy kierunek .
Wychodzimy na szlak, tam tabliczka
Turbacz 10 min . Dziękuję . Do punktu 2,5 godz . Nadrobimy .I nadrobiliśmy

PK 7 Łopuszna 55 km 2000 m przewyższenia ( garmin 65 km ) czas ok 16 godzin

Chwila na popas i w drogę . I w tym miejscu spotykamy Martynę i Rafała z którymi będziemy szli w dalszą drogę . Poprzez dwa kolejne szczyty Grapa i Chropowska docieramy do pk 8 . Tam dowiadujemy się że jesteśmy na 250 miejscu w kwalifikacji . Daje to potężnego kopa .
 pewność siebie +5, wytrzymałość +1 , wygląd +0  nieśmiertelność +8 manna +4
Zrobiło się naprawdę ciepło .

Dolna Knurowskiego Potoku km 60, 2250 przewyższeń , garmin padł pewnie ze 73 km bo tam się trochę motaliśmy na trasie

Do dziewiątki trasa nie była zbytnio skomplikowana , trochę szosą , szutrem i lasem . Niestety słońce wstało i zrobił się upał . Bardzo źle znoszę upał , bardzo .

PK 9 Dolina Magórki 65 km 2600 przewyższenia , w okolicach 83 km rzeczywistego przebiegu

Zbiegliśmy , tyle ile mogłem z punktu. Usiedliśmy na ławeczce aby obrać strategię . Nic nie zapowiadało kryzysu .Czułem się w miarę ok , nogi bolały , ale to normalne . Podeszliśmy kolejne 250 m w górę . Marta się zagotowała na podejściu .Ja nie wyglądałem lepiej . Wypiłem 0,5 l wody z pobliskiego źródła i uzupełniłem bukłak . Na górce zrobiliśmy 5 min przerwę .
Było ok . Schodziliśmy w dół . Na dole wyrosła przede mną jeszcze jedna góra . Taka sama jak poprzednia i jeszcze jedna za nią i jeszcze jedna i jeszcze . Podejście stokiem południowym bez grama lasu . Nie dawałem rady . Zostałem w tyle . 20 kroków przerwa ,10 kroków przerwa , 5 kroków przerwa , przerwa , przerwa , położę się , nie wstaje już ...

Nie mam siły . Koniec .Odcinka.

wyciągam telefon i dzwonie do Wojtka . Leże na łące i patrze na Tatry , które są piękne .
- Jak tam u Ciebie ?
- Przespałem się i idę dalej .- mówi Wojtek
- A ja odpadam , nie mam już siły . Mam dość .

Rozumie mnie , mówi że ma podobne odczucia i mało siły . Analizuje jeszcze raz za i przeciw i boję się tych 40 km co mi zostały do mety .
Dzwonie do bazy i rezygnuję . Koniec przygody .

W sumie koniec przyszedł szybko i niespodziewanie . Nic nie zapowiadało ,aż tak wielkiego kryzysu . Dzisiaj jak to piszę to jestem zły na siebie że nie walczyłem dalej . Trzeba było posiedzieć godzinkę , odpocząć , zebrać siły , zjeść snikersa .

I tak musiałem zejść  góry do wioski , tam o mało co nie wciągneli mnie na wesele , wracałem stopem , a potem miałem fuksa i dotarłem do bazy bo zabrali mnie zawodnicy rajdu z przystanku .

Tułałem się po okolicy jeszcze ze dwie godziny i przeszedłem ok 15 km . Więc...

Więc wrócę za rok mocniejszy i z większym plecakiem , bo ten co miałem to kpina jakaś.



ps

To była moja pierwsza stówa na orientację i w ogóle  . Mam  żal do siebie i nic tego nie zmieni .
Wiem ,że zostałem sklasyfikowany mam medal i dyplom ,ale to do cholery nie to samo !

ps2

kocham cię ...



wszystkie zdjęcia : Sergiusz Białucha

1 komentarz: