wtorek, 11 czerwca 2019

Maraton Podróżnika 2019

Taki mój Dzień Dziecka a.d.2019

Wybrałem się do Warki na Maraton Podróżnika .
Ale od początku .

Jak widać nie biegam już . Źle .
Biegam ale mało . Uruchomiłem się na kolarzówe . Nie biegam , bo najzwyczajniej mi się nie chce .
Znajduje sobie wymówki , że upał , muchy , robota i takie tam .
Za to co weekend na szose . Nie jest to jakiś wybitny sprzęt , normalny Triban z "deka".
Ekipę mam zacną , czuję progres dobrze jest . Lubie jeździć długo , lubie zwiedzać .
Nad morze ( byłem dwa razy ) , w góry ( byłem raz ) no i poczułem że jestem mistrzem świata w zawodach długodystansowych .
YouTube , BBT czyli Bałtyk -Bieszczady . Oglądam . Patrzę . Podziwiam . Czy to w ogóle możliwe ?
Regulamin czytam ze zwykłej ciekawości . Muszą być kwalifikacje czyli 500 km w limicie ok 30 godz .
Poznaje świat ultra kolarzy . Pierścień 1000 Jezior , Piękny Wsch , Piękny Zach , Silesia itd
Wszystko na razie w świecie wirtualnym .
Pojechałbym coś . No to szukam . Patrzę na profil trasy , limit i jest Maraton Podróżnika .
Zachęciło mnie przewyższenie na trasie bo tylko 2000 m . Bo termin OK . Więc się zapisałem .

Przygotowałem się merytorycznie . Nie jak zawsze na pałe , normalnie wziąłem te zawody do siebie.
Jedzenie .
Dwa bidony , izo z dekatlonu , daje rade . Litorsal , Asparaginian to wszystko w trosce o skurcze .
Pierwsza zasada : pij dużo ! Kupiłem chleb pełnoziarnisty i zwykłe kanapki z serem , do tego trzy banany i żelki owocowe Nim 2 - dwa opakowania .
W sumie wydałem kupe kasy na sprzęt , bo nie da się jechać bez nawigacji , kupiłem nowe opony , dętki jakieś narzędzia i koło . Na razie jedno .
Znam swoje możliwości i wiem że czasem coś idzie nie tak . Obserwowałem pogodę , głównie wiatr bo wiem że to kluczowe . Na szczęście wiało słabo . Start odbył się na rynku w Warce w grupkach kilku osobowych . Dokładnie obliczyłem że muszę mieć średnią min 20 km/h żeby zmieścić się w limicie 32 godz .
Moja grupa to prawie sami nowicjusze . Więc pytam na starcie jakie tempo tj prędkość , jak jedziemy .
MAX 28 km/h , pasuje.

START
Jak zawsze grzejemy 30-35 na godz , ale jadę z tyłu na kole , chowam się przed wiatrem . Zmian nie daje bo nie chce , nie mam z czego w końcu nie taki był plan . Trzymam się grupy . Na podjazdach zostaje , wieje prosto w twarz , na prostej dochodzę mam lemondke kładę się na niej i doganiam .
Trzymam się koła . Na 30 km trasy jestem mi tak dobrze , że wychodzę na czoło grupy . Daje zmiany , średnia 32 na godz . Dochodzi nas ekipa co startowali po nas . Jedziemy razem , prędkość wzrasta o kolejne 5 km . Jedziemy śr 36 km/h , czuje że za szybko .
W końcu odpadam , nie chce tak zapieprzać i na jednym z podjazdów zostaje , zostają też inni . Grupa się rwie . Jadę dalej sam , w okolicach 80 km trasy dochodzę następną grupę .
Średnia prędkość w tej chwili to 31 km . Nigdy nie miałem takiej średniej na takim dystansie .
Grupa do której dojechałem nie jedzie szybciej niż 25-27 na godz , ale czuje się tak zajebiście że po 10 km wspólnej jazdy przyspieszam i jadę dalej z dwoma kolegami ( bo tam to wszyscy koledzy ) .
Znowu odpadam , znowu doganiam i tak do pierwszej stacji benzynowej na trasie .
Uzupełniam wodę , jem i jedziemy dalej .
W którymś momencie spotkam ekipę ze Szczecina z którą będzie mi dane jechać prawie do mety .
Nie jestem w stanie określić kiedy to było  ani w jakiej miejscowości . Nazwy miasteczek i wsi są nie do zapamiętania . Nic nie pamiętam . Wszystko zlewa mi się w jedną całość .
Ale pamiętam , że jechaliśmy w nocy , pamiętam że robiliśmy przerwy co 40 km , nie wiem jak szybko bo w nocy nie widziałem licznika . Pamiętam kolegę co na leżącą jechał  , którego mijaliśmy kilka razy ( pozdrawiam Cię Tomaszu ) i pozdrawiam też Waldka z Bydgoszczy , który też z nami jechał .

Kiedy zrobiło się jasno to zrobiło się zimno jak cholera . Kiedy jechałem było okej , ale po przerwie zawsze mnie telepało i start był masakryczny .Jechałem w swojej grupce z Morświnami jadę pierwszy , wyprzedzam i kilkanaście metrów kilometr 456 , błąd w poprowadzeniu trasy i wpieprzyłem się polną drogę . Myślałem że to tylko kawałek , jak mówił organizator przed startem , ale nieee!!
Nie idzie jechać , opony tną piach i staje , komary , kuźwa wszędzie komary , tną upał a ja idę , idę na 456 km trasy . Droga się nie kończy , wkurzony jestem na maksa ...
w końcu po 20 może 30 minutach wydostaje się z tego syfu i znów jestem na szosie , jadę dalej sam .
Gdzieś tam doganiam Tomka na poziomce i tak kulamy się do mety . Kontrolujemy czas mamy dużo zapasu . Robimy krótkie przerwy na których momentalnie zasypiam  . Zatrzymujemy się jeszcze w sklepie na oranżadę i po wodę , leżę pod drzewem i znowu mi wszystko się rozmywa .
Ostatnie kilometry strasznie się dłużą , małe hopki przed nami , żar bije od asfaltu ale jedziemy . Na 8 km przed metą łapie nas burza, zbawienny deszcz chłodzi ciało i zmywa wszędobylską sól . Jest przyjemnie , czuje że to nagroda . Wpadamy na metę , są brawa ,gratulacje przybijanie piątek .
Wróciłem na start .

Pierwszy raz dane było mi zmierzyć się z takim dystansem . Byłem pełen obaw i szczerze kilka dni przed startem miałem pietra . Obawiałem się skurczy bo zawsze mam z nimi problem . Nie byłem pewny jedzenia , co zabrać . Moje rady ? Czy ja mogę dawać rady jak przejechałem tylko raz taki dystans ?
Co jadłem ? Kupiłem chleb pełnoziarnisty (razowiec ) wziąłem cały ze sobą , zrobiłem kanapki  . Miałem też żelki typu Nimm w sumie zjadłem ich ze cztery opakowania . Jadłem je non stop .
Dwa banany , kupowałem na stacjach włąśnie żelki i w ostatniej fazie rogale 7 days , jak już wszystko zjadłem . Do picia miałem izo z Dekatlonu dla kolarzy i do tego brałem Asparaginian profilaktycznie , jak skończyło się izo to miałem Litorsal i to rozpuszczałem w bidonach .
Dojechałem bez skurczu , wypiłem min 7,5 litra płynu plus jakaś kawa , cola i oranżada .
W bazie byłem strasznie zmęczony , spałem całe popołudnie i następnie noc . Nogi mnie za bardzo nie bolały za to kark okropnie , dzisiaj tydzień po zawodach jeszcze go czuje chociaż to pewnie wina masażu . Chociaż jak w poniedziałek się wygramoliłem z namiotu i szedłem do Warki po sok jabłkowy tak jak te tuptusie , kolana mi się słabo zginały .

Zrobiłem kwalifikacje , zmieściłem się w 32 godz , byłem na mecie z czasem 28 godz chociaż uważam to za drugorzędne znaczenie , ostatnie kilometry naprawdę zaniżały średnią, Czas przejazdu to 22 godz z kawałkiem . Organizacyjnie wszystko git , baza , zaplecze .
Trasa bez historii , mało widziałem ,trochę spałem ,  pamiętam Wisłę o poranku i asfalt , tylne koło , licznik kilometrów , dziury , stacje benzynowe , ładną alejkę gdzie zrobiłem zdjęcie .
Za to ludzi pamiętam bardzo dobrze . Pozdrawiam wszystkich , których spotkałem w bazie , trasie i na polu . Pozazdrościć .

I co jechać Północ - Południe we wrześniu czy BBT w przyszłym roku ? I to jest pytanie ...
Bo to już nie przelewki tam już nie ma przewyższenia 2000 m ;)

środa, 31 maja 2017

Kierat 2017




Kocham Cię ...

tak zaczyna się wyjazd na rajd i nie są to moje słowa tylko jednego z pasażerów pociągu relacji Szczecin -Przemyśl .
Kocham Cię .. wyrwane jakby z kontekstu , co pasażer miał na myśli ? Niby proste ale okoliczności były odmienne niż przeczucia ...

20 min wcześniej

- Pogorszyło się Panu ?!
Konduktor podbiega do jednego z dziesięciu roześmianych chłopaków .który trzyma w ustach wentyl i dmie w niego ile sił .
- Ale o co Panu chodzi ?
- Co Pan robi ??
- No, dmucham ?
- Nie wolno , proszę to natychmiast schować bo wysiądziecie !
Konsternacja ..
- Dobra , dobra ,,, chowam .
Konduktor czerwony na twarzy odwraca się na pięcie i pośpiesznie odchodzi w głąb składu .
- Chłopaki , idziemy do rowerowego ! Tam będzie spokój , tam tylko rowery .
Zrobiło się cicho i tak jak by smutno . Większość chłopaków udała się obok do wagonu żegnać jednego z nich, który opuszczał stan kawalerski .Potencjalny mąż jak by osłabł trudami podróży i zaległ na fotelu . Przyjaciele nadmuchali do końca jego tymczasową towarzyszkę  podróży i posadzili mu na kolanach , stylowo ubraną w t-shirt z napisem ;Kawalerski Mikołaja.
 Cisza spokój , w końcu czwarta rano . Głowa mi opada , oczy zamknięte.
- Kocham Cię ....
Czy Mikołajowi się coś śniło ,czy jego nowa towarzyszka siedząca mu na kolanach przypominała narzeczoną ?
Wątpię . :)
...

Na przystanku autobusowym Maxibus, od razu nas zidentyfikowano jako Kieratowców , dostaliśmy bilet ze zniżką i ruszyliśmy do Limanowej . Z drogi niewiele pamiętam , spałem praktycznie całe półtorej godziny . Na miejscu jak zobaczyłem góry miałem dziwne przeczucia . Przesiedliśmy się do kolejnego busa w kierunku Słopnic . Uderzyła mnie w rozmowie z lokalsami wiedza na temat Kierata. Gdzie start , ile osób było w zeszłym roku .. Dało się wyczuć, że bieg cieszy się dużym szacunkiem wśród miejscowych . Na sali gimnastycznej  byliśmy jako pierwsi i największy problem mieliśmy z wyborem miejsc ... W końcu w bólach udało wybrać
optymalne miejsce i poszliśmy rozejrzeć się po okolicy . Sklep , piwko i udaliśmy się na zasłużoną drzemkę . Przecież całą noc byliśmy na kawalerskim .
O 12 00 nastąpiło wydawanie pakietów .

- Wstawaj . -budzi mnie Wojtek - Idziemy po mapę .
Kolejka jak przed supersamem w latach '80-'85 bo tyle z tego okresu pamiętam .
- E tam , idę się położyć . Później przyjdziemy .
Długo nie wytrzymałem . I tak nic nie było do roboty . Wróciłem do kolejki.  Miłym zaskoczeniem był pakiet startowy, bo bądźmy szczerzy na imprezach na oriętację raczej pakietu nie ma . W Słopnicach dostałem masę broszur turystycznych , odblask, latarkę i przypinkę  . Mapa jak to mapa . Wielka jak stodoła u mojej kuzynki w Kotli . Format pewnie A2 . Przyjechał Sergiusz . Nasz dobry druh . Miło się było znowu spotkać . Rozpoczęło się szykowanie do rajdu . Start o 18:00  Nie zostało zbyt wiele czasu . Spędziłem ten czas pożytecznie, z namaszczeniem mieszałem izotonik , przebierałem się i ubierałem bo nie mogłem się zdecydować które ciuchy wziąć. Analizowałem trasę maratonu. Rysowałem szlaczki . Byłem gotów . Bez spiny .
Chłopaki opracowali plan rajdu . Genialny , prosty i budzący nadzieję na sukces . Wchodzę w to . Koledzy mają doświadczenie .Robili Kierata nie raz , nie dwa .Eksperci ,
Plan : zaczynamy wolno .
Idealnie . Jestem z nimi. Mamy to. Czuję że już wygrałem .

Start maratonu był oddalony od bazy jakieś 300 m na boisku sportowym , zapewne lokalnego klubu . Fajna sztuczna murawa już zachęcała do biegania , wywiady telewizyjne w moich oczach podnosiły rangę wydarzenia , zgromadzeni mieszkańcy i włodarze przemawiający przez mikrofon . Kurczę, było nas naprawdę sporo !

Punkt 18:00 660 osób wystartowało z boiska w Słopnicach na trasę Ekstremalnego Rajdu na Orientację Kierat na dystansie 100 km .

Założenia planu między startem a pierwszym PK realizowaliśmy idealnie , rajd rozpocząłem z tyłu stawki cisząc się chwilą okolicą i towarzystwem . Jak tylko trasa opadała w dół rozpoczynaliśmy bieg przez co szybko przesuwaliśmy się w stawce. Można śmiało powiedzieć, że do pierwszego punku dojechaliśmy pociągiem . Używanie mapy było zbyteczne . Wszyscy poruszali się
optymalną trasą . W czasie zdobywania drugiego PK już pojawiały się wątpliwości . Mieliśmy nie wchodzić na Mogielicę, no ale poniosła nas wyobraźnia i wcale tego nie żałowałem . Zbiegliśmy w dół jakiś kilometr i naszym oczom ukazał się wspaniały widok na otaczające nas góry . Z radością  stwierdziliśmy , że już dla tego jednego widoku warto było TU przyjechać .


Kolejny PK to Ramię Mogielicy . Tu się posypało nawigacyjnie , skręciliśmy nie w tą drogę , strata orientacji , nowe ścieżki których nie ma na mapie , zaczął padać deszcz... Zrobiło się nieciekawie .Chcieliśmy dostać się na Przełęcz Przysłopek , ale panujące warunki i błąd nawigacyjny popełniony wcześniej powodowały że nikt nie chciał wziąć  odpowiedzialności za kierunek .Patrzyliśmy jeden na drugiego , aż pojawili się żołnierze , którzy też startowali w tym rajdzie.  Ruszyliśmy za nimi .W końcu to żołnierze.
Po kolejnych metrach udało się zorientować na mapie i poszliśmy łatwą drogą na przełęcz , zieloni natomiast ostro pod górę na skróty . Nadrabialiśmy kilometry , czułem to . W końcu limit komfortowy, 30 godz na całą trasę . Zrobiło się ciemno . Czas na latarki . Z przełęczy odbiliśmy na drogę rowerową , aby nie iść szczytami żółtym szlakiem . Cały czas padało i było masę błota . Droga , którą wybraliśmy okazała się strzałem w dziesiątkę , mogliśmy biec .Sergiusz wypatrzył salamandrę . Na końcu drogi ostro w lewo i na azymut pod górę , aby wbić się na szlak . I już byliśmy
przy trzecim punkcie . Tam zauważyłem , że pierwsi uczestnicy siedzieli w deszczu na trawie owinięci kocem NRC . Czyżby już koniec ?

Zbiegaliśmy po trudnym terenie w stronę drogi w kierunku Mszany Dolnej , dalej czekała nas droga na azymut przez łąki . To był bardzo magiczny odcinek trasy , wysoka trawa dookoła , a w niej wytyczona udeptana ścieżka . Wszyscy maszerowali jeden za drugim  , wiedliśmy za sobą naprawdę sporo ludzi , jak okiem sięgnąć gęsiego  szły dziesiątki czołówek rozświetlając ciemność.
Dotykałem trawy niczym Russel Crowe w Gladiatorze , skakaliśmy przez głębokie rowy i uśmiechałem się do siebie .Wystraszyłem się krowy stojącej w ciemnościach w trawie .(krowa w nocy bez opieki ?! ) Poprzez wieś Konina dalej w kierunku Sarmachowskiego Groniu.Na tym odcinku udało mi się przekonać kolegów o zmianie kierunku i wybraniu innej ścieżki . Nie było łatwo bo Wojtek spotkał znajomego z który miał nawigację i ona pokazywała inną drogę . Na szczęście  zaufali mi i słusznie , zaoszczędziliśmy sporo metrów podejścia i tak zostałem kierownikiem pociągu . Byłem bardzo dumny z siebie . Dotarliśmy do Poręby Wielkiej Willa Orkanówka .

4 PK oficjalnie 29 km rajdu i 1150 m przewyższenia . ( na garminie 35 km ) . Można uzupełnić wodę i coś zjeść.Deszcz już nie padał . Nie wiem kiedy przestał. Żołnierze cwaniaki już byli . Honker za nimi jeździł i jedzenie woził . Do kolejnego punktu wiodła droga przez Porębę Wielką . Biegliśmy do niej szeroką jezdnią jak dla mnie tempem niemożliwym .Co najmniej jak na półmaraton . Poprzez kolejne dwa szczyty Groń i Ostra dotarliśmy do 5 PK . Po drodze spotkałem osobliwą postać .
Nasz rajdowiec , stoi między dwoma szczytami.
- Co Ci jest wszystko w porządku ? -pyta Sergiej ( nie wiem czemu ale na jakimś etapie rajdu nie mogłem już wymawiać Sergiusz , Wojtek miał tak samo )
Kolo kręci się w lewo to w prawo i mamrocze pod nosem
- Co ??
- Nie wiem gdzie jestem ...w którą stronę.. ( a ścieżka praktycznie tylko prosto wiedzie)
Mapy u niego widać , jak by mu cukru zabrakło . Ale zabrał się z nami . Może się bał ?

PK5 35 kilometr  1400 przewyższenia( garmin 42 km) kolejna porażka nawigacyjna wyrzuciła nas z trasy i kazała iść dookoła . Szkoda .Cały czas pod górę w kierunku schroniska PTTK Stare Wierchy . Kilometr przed schroniskiem . Wojtek pobladł na twarzy i oznajmił że nie da rady,że odpada ,że palec ,że koniec
- Że co , kurwa ?!
- Zostaw mnie , poradzę sobie .
- Ale ....
- Idź , zadzwonię później .
- No co Ty ..
- Idź !
Nie mogłem w to uwierzyć ! Jak to możliwe ?! Dogoniłem Sergieja.
- Co , kurwa?!
...

Poprzez Obidową na dół po kamieniach i niemożliwym błocie dotarłem do kolejnego punkty kontrolnego . Szósty.

Dolina Lepietnicy 43 kilometr przewyższenie 1700 m ( 52 km garmin )

- Jaki mamy plan na dotarcie do kolejnego punktu ? -pyta Sergiusz
- Pójdziemy doliną , wzdłuż potoku , do źródła i tam wbijemy na szlak .

Dobry plan , zajebisty ,idealny , jaki kuźwa prosty, nie można tego spartolić .
Pięknie się maszerowało , śliczne potoki , mostki ,foto relacja, skakanie po kamieniach . Po prostu cudo . Wyżej i wyżej , dalej i dalej .Sielanka .Och , jak pięknie . Mieliśmy iść 3 km potokiem . Na piątym stanąłem podrapałem się po głowie i próbuje zagwizdać do Sergieja, który jest jakieś 200 m przede mną . Wiadomo potok szumi , gwiżdżę  . Na palcach . Umiem od małego .Trzy razy próbowałem , oplułem się nie miłosiernie , język i palce nie współgrają . Drę się :
- Heejj !!!!! Mapa !!!! Kompas !!!! Heej !!! Stój!!!!
I pokazuje na migi , ręce wyciągnięte w górę .
Sergiusz nie jest ciemię bity połapał się od razu o co chodzi .
- Ale jak to możliwe  ?
fantastycznie , musimy zmienić kierunek o 160 stopni .Prosto pod górę . Bez szlaku . Idealnie .


Co ja przeszedłem na tym podejściu , to jest nie do opisania . Kąt podejścia ze 50 stopni , woda , błoto , krzaczory , wszystko .
Idź strumieniem , mówili
Będzie łatwo , mówili
Na górze garmin pokazał 1230 m npm . Dziękuję .
- Nie wiem gdzie jestem , nie wiem gdzie jestem .Tam jest jakieś schronisko. To Turbacz ?
- Niee , tamto jest większe.
Poszliśmy do tej chaty całe szczęście ,że ktoś tam był . Dogadali się między sobą jak góral ze ślązakiem i obraliśmy kierunek .
Wychodzimy na szlak, tam tabliczka
Turbacz 10 min . Dziękuję . Do punktu 2,5 godz . Nadrobimy .I nadrobiliśmy

PK 7 Łopuszna 55 km 2000 m przewyższenia ( garmin 65 km ) czas ok 16 godzin

Chwila na popas i w drogę . I w tym miejscu spotykamy Martynę i Rafała z którymi będziemy szli w dalszą drogę . Poprzez dwa kolejne szczyty Grapa i Chropowska docieramy do pk 8 . Tam dowiadujemy się że jesteśmy na 250 miejscu w kwalifikacji . Daje to potężnego kopa .
 pewność siebie +5, wytrzymałość +1 , wygląd +0  nieśmiertelność +8 manna +4
Zrobiło się naprawdę ciepło .

Dolna Knurowskiego Potoku km 60, 2250 przewyższeń , garmin padł pewnie ze 73 km bo tam się trochę motaliśmy na trasie

Do dziewiątki trasa nie była zbytnio skomplikowana , trochę szosą , szutrem i lasem . Niestety słońce wstało i zrobił się upał . Bardzo źle znoszę upał , bardzo .

PK 9 Dolina Magórki 65 km 2600 przewyższenia , w okolicach 83 km rzeczywistego przebiegu

Zbiegliśmy , tyle ile mogłem z punktu. Usiedliśmy na ławeczce aby obrać strategię . Nic nie zapowiadało kryzysu .Czułem się w miarę ok , nogi bolały , ale to normalne . Podeszliśmy kolejne 250 m w górę . Marta się zagotowała na podejściu .Ja nie wyglądałem lepiej . Wypiłem 0,5 l wody z pobliskiego źródła i uzupełniłem bukłak . Na górce zrobiliśmy 5 min przerwę .
Było ok . Schodziliśmy w dół . Na dole wyrosła przede mną jeszcze jedna góra . Taka sama jak poprzednia i jeszcze jedna za nią i jeszcze jedna i jeszcze . Podejście stokiem południowym bez grama lasu . Nie dawałem rady . Zostałem w tyle . 20 kroków przerwa ,10 kroków przerwa , 5 kroków przerwa , przerwa , przerwa , położę się , nie wstaje już ...

Nie mam siły . Koniec .Odcinka.

wyciągam telefon i dzwonie do Wojtka . Leże na łące i patrze na Tatry , które są piękne .
- Jak tam u Ciebie ?
- Przespałem się i idę dalej .- mówi Wojtek
- A ja odpadam , nie mam już siły . Mam dość .

Rozumie mnie , mówi że ma podobne odczucia i mało siły . Analizuje jeszcze raz za i przeciw i boję się tych 40 km co mi zostały do mety .
Dzwonie do bazy i rezygnuję . Koniec przygody .

W sumie koniec przyszedł szybko i niespodziewanie . Nic nie zapowiadało ,aż tak wielkiego kryzysu . Dzisiaj jak to piszę to jestem zły na siebie że nie walczyłem dalej . Trzeba było posiedzieć godzinkę , odpocząć , zebrać siły , zjeść snikersa .

I tak musiałem zejść  góry do wioski , tam o mało co nie wciągneli mnie na wesele , wracałem stopem , a potem miałem fuksa i dotarłem do bazy bo zabrali mnie zawodnicy rajdu z przystanku .

Tułałem się po okolicy jeszcze ze dwie godziny i przeszedłem ok 15 km . Więc...

Więc wrócę za rok mocniejszy i z większym plecakiem , bo ten co miałem to kpina jakaś.



ps

To była moja pierwsza stówa na orientację i w ogóle  . Mam  żal do siebie i nic tego nie zmieni .
Wiem ,że zostałem sklasyfikowany mam medal i dyplom ,ale to do cholery nie to samo !

ps2

kocham cię ...



wszystkie zdjęcia : Sergiusz Białucha

środa, 7 grudnia 2016

Wilga Orient czyli Dream Team

Kolejna obowiązkowa już pozycja w naszym kalendarzu orientalisty to Wilga Orient .
Po zeszłorocznym spektakularnym uczestnictwie i zajęciu 3 miejsca , apetyt wzrósł  do niebotycznych rozmiarów . Rozpaleni do czerwoności chęcią poprawienia wyników , wczesnym rankiem ruszyliśmy ( czytaj , ja i Zofia )do miejscowości Koźle gdzie Sebastian Wojciech organizował drugą edycję zawodów na orientację  .
Źródło : https://www.facebook.com/kozlakow/

Niezmiennie wybraliśmy trasę rodzinną o długości 10 km ( w założeniu oczywiście)

Po szczęśliwym dodarciu do bazy rajdu umieszczonej w wiejskiej świetlicy , serdecznym przywitaniu z organizatorem zabraliśmy się do analizowania przebiegu naszej trasy . Mapa , którą dostaliśmy to skala 1:10 000 czyli 1 cm to 100 metrów na mapie. I mogło by się to wydawać takie oczywiste . Aby zaliczyć TP10 wystarczy mieć zaliczone , potwierdzone perforatorem 10 z 12 tu punktów kontrolnych .
- Co tam rysujesz ? pyta organizator
- Będziemy walczyć o pudło , optymalną trasę wyrysowuję . O te dwa skrajne punkty odrzuciłem .
- Ale tam najlepsze niespodzianki dla dzieciaków !
....


Pierwszy punkt na prawo od bazy znalazła Zosia , był dobrze widoczny z drogi . 

W tym miejscu warto przytoczyć jedną prawdę : 
W biegach na orientację polegaj na własnych umiejętnościach . 
A ja jak osioł zasugerowałem się innymi . Dosyć że się połapałem w porę , że kontr-ekipa biegnie nie w tą stronę , ale straciłem rozeznanie , wyrzuciło nas poza mapę za bardzo na zachód i trochę czasu mi zajęło by wrócić na właściwe tory . A niby kompas taki nie potrzebny ....

Kolejne punkty łykaliśmy jak owocowe dropsy . Leśna trasa była przepiękna , malowniczo wiła się rzeczka , widzieliśmy sarenki i stado dzików . Droga była fajnie zmarznięta , nie było błota . Humory nam dopisywały . Wyprzedziliśmy trzy ekipy po drodze zyskując dystans przez bieg na "krechę" :D
Ciekawe punktu , urozmaicony teren , wodopoje dla zwierząt i leśne ambony . Przejrzysty las , górki i pagórki , suche rowy, paśnik i zmrożony młodnik . Ciekawe leśne dary którymi raczył nas organizator na każdym punkcie kontrolnym spowodowały , że moja młodsza połowa teamu podjęła decyzję , że chce złapać wszystkie  punkty . Serducho rośnie jak mój kanapowiec zdobywa się na takie słowa . W tym momencie rywalizacja zeszła na dalszy plan . 



Spędziliśmy super dzień na łonie przyrody . Zdrowe mroźne powietrze malowało nam rumieńce na twarzach , a uśmiech nie schodził nam z buzi przez cały czas . 
W bazie czekał na nas pyszny makaron , dostałem świetne piwo w kieszeń .
Sebastian spisał się na szóstkę , impreza wzorowa , kameralny charakter zawodów , pełne zaufanie organizatorów do zawodników ( w punkcie kulinarnym samoobsługa) i wszędzie uśmiechnięte twarze powodują ,że Wilga Orient to jedna z moich ulubionych imprez . 

Warto czasem zejść z asfaltu , zabrać rodzinę i pobawić się w lesie . 














piątek, 11 listopada 2016

Bo najlepiej jest wtedy kiedy twój podopieczny robi taki progres , że wycina cię o dwie minuty :D

środa, 22 czerwca 2016

Grassor 2016

Widok przeciwczołgowych zasiek na zdjęciach kolegi z poprzedniej edycji Grassora zadecydował , że już dłużej nie mogłem tego odwlekać . Przypilnowałem termin zapisu ,,,, i tyle z organizacji , bo dwa dni przed zawodami zadzwonił W. Czy jadę ? A ja ? Jak zawsze nie opłacony . Jadę , jadę !!

W sobotę rano wyruszyliśmy do Tuczna oddalonego 120 km od Rakowani . Jak przystało na światowej klasy orientalistów oczywiście korzystaliśmy z nawigacji . Nawet on nie pomogła nam w znalezieniu bazy . Najpierw pojechaliśmy do zamku , później po korektach adresu gdzieś pizdu za miasto .
Po rozbiciu obozu na sali w szkole , przywitaniu się ze znajomymi , przebraniu się na gotowo poszliśmy ogarniać temat potwierdzania PK .
Nie znam szczegółów , system potwierdzający poprzez telefon z wgraną apką i te kody graficzne są nie do ogarnięcia zwłaszcza jak się ma telefon z poprzedniej dekady . Pozostańmy na wysyłaniu smsa na punkcie z podanym kodem .

Ruszyliśmy na start który był zlokalizowany nieopodal na dziedzińcu zamkowym .
Krótka odprawa , rozdanie map i w drogę ..
Co jest największym dramatem Janusza orientacji ? To że garmin nie chce się namierzyć !!!
Biegliśmy z tyłu razem z Wojtkiem , ale o dziwo na pierwszy PK trafiliśmy w czołówce . Tam zaczęłą się szamotanina z wysyłaniem smsów , skanowaniem , potem nadbiegli inni , nastąpiło przerysowywanie i nanoszenie na mapy kolejnego punktu , parzenie kawy , dyskusje , podbijanie kart perforatorem .
Lecimy dalej w kierunku PK4 gdzie czeka nas OS . Po drodze konie , pastwiska , woda , mokro w papciach , krowy ,pastuch elektryczny,  prywatna działka na którą się w wbiliśmy , ale pan był miły i nas poprowadził do wyjścia . Dobiegliśmy do odcinka specjalnego , a tam kupa ludzi . Rowerzyści , turyści , janusze orientacji , orientaliści z krwi i kości , koordynator imprezy i bunkier . Kolejny punkty do przerysowania , wiele kart, jedne dla tras rowerowych , jedne dla biegowych , ogólnie było głośno i wesoło trochę jak na odpuście w Dąbrówce Kościelnej . Przerysowałem swoje punkty , wysłałem smsa , podbiłem kartę , przerysowałem nie z tej karty , norma .

 Mapa 1:10 000 Odcinek Specjalny 

Wyciągam czołówkę schodzimy na dół , Wojtek wyciąga swoją która nie świeci , spotykamy Aśkę która nie ma czołówki . Woda na początku , a potem bieganina , tumany kurzu , wystające druty , chodzenie po czworakach , elegancko ! Jest tak jak się spodziewałem ! Pod ziemią git , wszystko znalezione , wychodzimy na powierzchnie .
Źródło : https://geolocation.ws
 Ciężko było  wgryść się w mapę , znaleźć pierwszy punkt . Straciliśmy może z 10 min , ale się udało i poszło gładko , wszystko bez pudła . Bomba . Teren zajebisty , fortyfikacje , głębokie rowy i jary . Kończymy OS , oddajemy nasze karty , bierzemy duże mapy w dłoń i pędem na PK6 , który źle przerysowałem . Na szczęście mój towarzysz był bardziej ogarnięty i zrobił to poprawnie .


Źródło : North Team 

Biegliśmy teraz w czwórkę . Dołączył do nas jeszcze Andrzej a tego drugiego nie pamiętam . Andrzej przerysował szóstkę tak jak ja … Poszło gładko , do PK 3 przez pole , łatwizna ( na trójce zgubiłem mój fantastyczny niezmazywalny drobnopiszący pisak do zaznaczania PK na mapie , byłem załamany ale dopiero na PK 13 jak odkryłem jego brak ).
Kolejne punkty nr 8 i PK 10 . Przed 10 tką Andrzej się zdrowo wypieprzył o korzeń , przestraszyłem się bo nie wyglądało to za dobrze .. na szczęście się pozbierał i ruszył dalej .

( Uwaga ! w razie „W” dzwonić o pomoc na 112 , dzwoniąc tam wasz telefon jest namierzany i lokalizowany przez system , to bardzo przydatne jak jesteś gdzieś w lesie lub zemdlejesz w trakcie dzwonienia . Nie ma tej funkcji gdy dzwonisz na 999 )

Z PK 10 szpula na trzynastkę i dalej na PK 11 . Tam wybraliśmy zły wariant ataku , poszliśmy trochę na około biorąc za pewnik że nie ma grobli między stawami . Była. Straciliśmy kolejne minuty . Ale skorzystaliśmy z niej atakując PK 12 i jeszcze udało się czmychnąć terenem prywatnym między kolejnymi jeziorami , plus dla nas . Na PK 12 jak bym postał dłużej do komary by mnie zeżarły więc szybko z tamtą uciekłem choć umiejscowiony był w niezwykle malowniczym miejscu – rozwidlenie rzeczek .
Źródło : North Team 

I nie byłem pewny czy dobrze zrobiliśmy idąc w stronę Bukowa , ale tak nas miejscowi przekonywali , tak nas przekonywali, że tam pod górę , że przez Bukowo lepiej , że łatwiej , a ja byłem cały pogryziony i podrapany , że mnie namówili a jak  dali nam butelkę Budvaisera to już nie miałem żadnych argumentów i wariant Bukowo przeszedł .
Spotkała nas burza , trochę popadało , dobiegliśmy do PK9 i pozostał najdłuższy przebieg do przedostatniego punktu . Było po deszczu , ściółka była tak namoczona że biegliśmy jak po gąbce , kałuże po kostki ,dawaliśmy na azymut a przed nami bagno . Decyzja , że się przedzieramy . No i to był błąd . Trzeba było od razu wybrać wersję na około . Zeszło nam w tych krzakach ze 60 min … Do dupy . Trafiliśmy na płoty  w lesie , górki , krzaki ….
Jakoś się wykaraskaliśmy i dalej heja przez pole i rów do przeprawienia . Obrośnięty pokrzywami i sitowiem . Wkurzają mnie te pokrzywy , parzą nawet przez spodnie grrrr !
Trafiliśmy do PK 7 .
                                                                 Źródło : North Team 

Między 7 a 5 dogonił nas zawodnik . Dogonił i przegonił , no nie było sił aby go gonić . W ruinach na PK5 znowu pokrzywy i krzaki . Pozostał nam ostatni punkt do którego zbiegaliśmy pięknym jarem w bukowym lesie , później nad lasem , łąkami by dostać się nad jezioro Liptowskie i znaleźć „ rozwidlenie jaru”. Osobiście mam odczucia że coś było nie tak z tym punktem . Szukaliśmy go dobre 20 min , latałem po tych jarach jak dzik z góry i na dół , wściekły byłem na siebie , że mi nie idzie a meta tak blisko ! W końcu się znalazł . …


No i dobiegliśmy , zrobiło się szaro na dworze , zdaliśmy nasze karty , moja była tak przemoczona , że trzeba było ją przepisać .

Kąpiel , kolacja , piwo ze znajomymi , rozmowy do nocy  .
Skończyłem na 8 miejscu na 38 zawodników razem z Wojtkiem ex aequo .
jakieś 55 km w nogach i prawie 10 godzin naparzania  
Skarpetki są do wyrzucenia , koszulka podarta , buty do prania , jeden kleszcz , kalafiory na stopach . Było bardzo dobrze !


Pozdrowienia dla Sebastiana , który dzielnie walczył mimo przeciwnościom losu i wywalczył 4 miejsce i wielkie gratulacje dla Joanny za zajęcie 1 miejsca wśród kobiet ! Brawo !!


środa, 20 kwietnia 2016

ON SIGHT INTRO 2016


Zawody z połówka ,o nie, nie takie , takie naprawdę z małżonką . Nie miało tak być , ale dobrze się złożyło . Brawo za odwagę . Trzeba głaskać , pielęgnować . Co mnie skłoniło to nie wiem . Formuła , znajomi , regulamin . Zawody w parach mają w sobie coś . Szczególnie jak robisz to z żoną . AR . Intro ON-SIGHT . Blisko , za lasem .
Najważniejsze mieć rower i chęć . Wiarę , że damy radę , że jeden drugiemu pomoże . Reszta jest  ryzykiem , zabawą , przygodą i tym czymś czego nam brakuje . Czasem dla siebie . 

Ja mam inny system przygotowań niż żona . Praktycznie spakowałem się dzień wcześniej .Kupiłem cole , czekolady , danio co jak żel wygląda wszystko razy dwa  . Zabieram kanapowca na rajd to ogarnę co potrzebne . Ułożyłem ładnie na dywanie komplet rzeczy które muszę zabrać . Około dziewiątej  wieczorem zrobiło się nerwowo bo rowery niespakowane , a gwiazda rozwalona na kanapie jak kocica ...Pakuj się !
Trzeba mieć kontrolę w każdym momencie , nawet jak patrzysz co i gdzie kobieta pakuje . Do teraz nie wiem dlaczego część moich rzeczy spakowała do swojej torby . Niestety będzie to miało istoty skutek w przyszłości ...

Zawiozłem rano  pozostałą część rodziny do babci , sami w domu są nie potrzebni , jeszcze go spalą . Psa zostawiliśmy na ogrodzie i w drogę . Na miejscu szykujemy rowery , przykręcam koło ( nie dorobiłem się bagażnika ) , pakuję swoje rzeczy do plecaka ze SWOJEJ torby . Biorę to co rzuca mi się w oczy . Na przepak szykujemy zapasowe buty , skarpety , wodę . Pamiętaj o kompasie . 
Kask , rękawiczki na rower oddałem Beacie , wiatrówka . Wszystko jest . Trochę zimno , mimo wszystko. Przywitałem się ze znajomymi . Rozpoczęła się odprawa . Fajne jest w tej orientacji , że orgowie są jakby to powiedzieć delikatnie mało ogarnięci w kwestii przekazywania rzeczy istotnych i mniej istotnych . Chłop mówił do nas, a odnosiłem wrażenie że nikt go nie rozumie . Żona patrzyła na mnie jak wół na malowane wrota , a ja na innych . Wszystko odbywało się dość .... intuicyjnie  .
Prolog 
Nigdy Beata sama nie biega na orientację . Przy okazji Orientacji na Rakownie na  szarfowanej trasie 1 km od domu  pogubiła się  i gdyby nie 5 letnia córka nie wiadomo jak by się to skończyło  . A teraz nie mam wyboru .Trzeba okazać zaufanie .  Mamy do zebrania 5 różnych kartek , z pięciu różnych PK , włożyć do jednego woreczka i oddać . Pierwsze zadanie . Dostaliśmy poniemieckie mapy , pisane chyba gotykiem . 
- Biegnij , zbierz dwa PK ja zbiorę resztę !
- Ale jak ??
- Biegnij za nimi ! Znasz niemiecki ?
- ...
Beata chyba zjadła od rana czekoladę bo w mig pojęła o co chodzi . Pobiegła w swoją stronę , a ja w swoją. W drodze do mojego trzeciego punktu obok jeziora , chcąc przejść przez strumień wpadłem  do niego po kolona ...
- Grejt -pomyslałem w duchu polską angielszczyzną . 

Trochę się zdziwiłem , jak po powrocie Beata już za mną czekała wykrzykując w moją stronę popędzająco - motywujące okrzyki .
- Masz karteczki ?
- No , mam ! 
- To dalej , pospiesz się !
- Hę ? Co do ... - pomyślałem 

Wsiedliśmy na rowery i szpula . Nie ma co , myślę sobie . Nie mogę wariować . Prędkość przelotowa  20 km . U małżonki oprócz nawigacji to najsłabiej rower właśnie . ale nie dlatego że nie umie tylko że za mało . Pierwszy PK , bułka z masłem . Drugi z dżemem . Dąbrówka Kościelna Wita. 
Jakoś tak szybko mi się przyjechało . Zmieniłem buty na suche, skarpetki . Małżonka też zmieniła .Nie widziałem w tym sensu . Widocznie nie miałem kobiecej intuicji . 
BNO 
Tylko dycha biegu , nie bierzemy wody . Plecaki zostawiamy . Tylko mapa i kompas .
- Masz Twoja mapa - mówię 
- A po co mi ona ?
(Wymowne , powłuczuste spojrzenie Benny Hilla) .
mapa 1:10000 czyli szybko i przyjemnie . Odcinki proste , nawigacja również , punkty dobrze widoczne . Przed PK 2 spotkaliśmy ekipe ,,,, z którą będzie nam się mierzyć przez cale zawody . Błąkali się w poszukiwaniu trzeciego kolejnego punktu . Po drugim też się trochę błąkaliśmy i razem z ekipą chłopaków odnaleźliśmy się na mapie . Po namierzeniu odpowiedniej drogi pognaliśmy do kolejnego punktu , którym był kamień na wzgórzu . Dalej jakieś krzaki przy drodze i to co tygrysy lubią najbardziej , moczary i kupa wody . Zrobił się mały ogonek , w jednym miejscu były ze cztery ekipy i wśród nich nasi "znajomi" koledzy . Heh , mieli fajne odblaskowe koszulki i ładnie było widać jak jeden z nich elegancko wkomponował się w bajoro do samego brzucha :D
Było dużo zabawy przy przedzieraniu się przez bagno i przeprawianiem się przez rzeczkę . Chłopaki wszystko nagrywały kamerą . Dalej malownicze źródełko i zwalona brzoza gdzie już w nosie miałem omijanie wody . Bieg w kierunku kolejnego punktu . Muszę powiedzieć nie napieraliśmy jakoś dramatycznie, chłopaki nas odsadzały na przebiegach ale i tak spotykaliśmy się na punktach . To jest zaleta biegu na azymut . Tak było przy kolejnych źródłach .Zastał nam tylko przebieg do strefy zmian . Tu niestety nie było mapy . Ale po wgramoleniu się na groblę i ujrzeniu kościoła już wiedziałem gdzie jestem i pognaliśmy sami swoją ścieżką . Przed parkingiem jeden z chłopaków leżał w trawie i walczył ze skurczem , trudno mi powiedzieć czy kamera była włączona .

koniec BNO , a szkoda
Na parkingu żona pozowała do zdjęć ,zajęliśmy się konsumpcją ,  zmieniała obuwie na te co miała wcześniej tłumacząc :
- Te nowe idealnie wczepiają się w pedały !
- ...

No i jedziemy nad jezioro zaliczając kolejny PK . Pogoda zaczęła się psuć , zachmurzyło się i zaczęło padać . Jechaliśmy w stronę Pobiedzisk , kolejna przeprawa przez rzekę . Ja przejechałem . Beata na boso , prowadząc rumaka . Dojechała nas kolejna para . Mimo wszystko byłem zdziwiony , dwóch młodych widać że zaprawionych w bojach dogania nas dopiero teraz . Potem dużo piachu , skrzypiące rowery , strome podejście , regulacja hamulców i chwilowa niedyspozycja partnerki . Mały kołowrót w głowie , tak to jest przy stromym podejściu , jednoczesnym pchaniem roweru w piachu i wypowiedzeniu tysiąca słów na bezdechu .

Jechaliśmy w grupie przez pola , lało jak z cebra .Piździło jak w kieleckim , a peleryna w aucie .
I dlatego właśnie trzeba stosować formułę ograniczonego zaufania i pakować się samemu i wszystko dwa razy sprawdzać . Gdzie jest moja peleryna ??!!!! Jak kretyn w koszulce i wiatrówce Kelenji , mokry jak ściera . To był ten moment gdzie odechciało mi się rajdu . Chciałem się gdzieś schować , przebrać , ale byliśmy centralnie na polu , bez szans na suche ciuchy ...
Wjechaliśmy na szosę , pod górę , pod wiatr , deszcz , woda , mijające samochody . Dojechaliśmy do punktu nad jeziorem , trochę szczęśliwie . Zjedliśmy czekoladę , pomogło. W lesie mniej padało i było jak by cieplej . Po drodze zwalone drzewa , skakanie przez strumień przy kolejnych punktach .
Okolica naprawdę piękna , jakiś szybki zjazd krętą ścieżką i już miałem wjechać na drogę i.... kurwa łąńcuch spadł i wlazł miedzy szprychy , a największą przerzutkę . Wypowiedziałem tysiąc słów podczas akcji serwisowej  których nie mogę tu przytoczyć . Obrócił rower do góry nogami i próbuje wyszarpać zażarty łańcuch. Dopadła mnie szewska pasja , widziałem siebie jako Pazurę w Nic śmiesznego pod taką małą budką telefoniczną jak go kejter za nogawę szarpie. Jak ja szarpałem ten zasrany łąńcuch , deszcz na mnie padał , ręce miałem całe uwalane smarem , robiłem jakieś dźwignie z patyków , podkładałem kije , a w głowie brzęczał mi głos pana ze sklepu rowerowego :
- Lepiej zostawić to plastikowe kółko między kołem , a zębatką. Przynajmniej łańcuch tam nie     wpadnie .
- Oj tam , to kwestia regulacji przerzutki . - odpowiadam
- Ja bym zostawił...
.....
- Jest !!!! Udało się !!!
- Chcesz mokrą chusteczkę do wytarcia rąk ?
- Mokrą ? O tak jasne . Dziękuję .
- Proszę.

Brud nie puszczał za bardzo , mokre chusteczki do pupy niemowlęcia nie dały rady . Wytarłem łapy o drzewo . Obróciłem rower i o tak . Całe siodło w błocie ,a rogi w piachu . Było mi wszystko jedno .. Wjechaliśmy na drogę , odepchnąłem się dwa razy nogą i dojechaliśmy do odcinka specjalnego .

Odcinek specjalny , Szwedzki okop .

Zszedłem z roweru , trochę byłem zdrętwiały . Beta też . Potruchtaliśmy w stronę najbliższej góry jak Puchatek z Prosiaczkiem pochrumkując i popiskując . Wdrapaliśmy się na górę . I lecimy , trochę idziemy , wlaściwie większość maszerujemy . Patrzę , co to za plandeka taka biała ? Wiara jakaś siedzi .... Kuźwa liny jakieś . Łoooo . Chłopaki też są , liczą coś na kartkach .
- Cześć . Musicie poczekać . Zajęte jest . Tu macie zadanie logiczne .
- Co ?
Patrze na te liny ... Taak daleko . Ktoś zaczyna małżonkę przebierać , Zakładajc uprząż . Zadanie do rozwiązania . Alfabet z ą , ć ???
- Pisz mi tu alfabet na odwrocie kartki . - mówię do Beaty - Tylko wiesz , z ć i takie tam .
Pisze , angażuje się . Widać że ma maturę . Nie można ściągnąć ? Rozglądam się dookoła . Znikąd pomocy . Mam tą uprząż na sobie . Widziałem na Discovery ,że to łatwy taki zjazd jest . Samo jedzie . Podczepiłem się , no i jedź ! Jedź! Suń !No już !
Trzeba ciągnąć . Coś jest zepsute , myślę . Gałęzie po drodze , zjechałem do połowy , po górę teraz . Jestem pewny , że było zepsute . Ciągnę , szarpie , ciągnę . Jezuu jak ciężko .Odpoczywam . Ciągnę ,większość odpoczywam . Głowa mi zwisła na dół , nie dam rady , zostanę tu . Tu polegnę , tyle przejechałem , po co ta siłownia ?! Ciągnij !!!! Zrób coś !!!! Nie wiem czy to deszcz w oczach , czy pot , szczypią jakoś . Naprzód ! Resztkami sił ! Kochany pan z obsługi pomaga ! podczepił linę , ciągnie . Razzzem ! Razzem ! Już jestem . jeszcze odpoczynek pół metra przed końcem .
Koniec ! dziękuję !
Gdzie Beata ? Wisi obok .
- Dalej ! Dajesz ! To prościzna ! - krzyczę
- Nie mogę...
- Dobrze Ci idzie , nie poddawaj się !!

Źródło : ON-SIGHT Adventure Race.

Małżonce poszło lepiej niż mi . Mimo tego ,że też ją kolo podciagał . Nigdy jej tego nie powiem .
Chciałem lecieć dalej .
- A zadanie ?
- Jakie !?
- Nie rozwiązane .... Chodź tu !
Gdyby nie Beata to byśmy tego nie zaliczyli . Nie poddała się . Brawo !
Chciałem to rzucić w pierony . Poszliśmy dalej , mimo wszystko cmokając po drodze z zachwytu nad ukształtowaniem terenu i nad tym co przed chwilą przeżyliśmy . Kolejne PK i zejscie po rowery .

Naprawdę ciężko było wystartować . Mieliśmy cały czas po górkę . Tak wiem inni też mieli . Po jakimś czasie połapałem się że to trasa półmaratonu , którą miałem przyjemność biec . Minęliśmy Pobiedziska . Punkt nad rzeczką w miejscu wodowania kajaków i jazda na bazę .
Jechaliśmy spokojnie . Kilometr przed metą :
- Gonią nas !!!
Pojawili się za nami , jakaś para , Szybko się zbliżają .
- Szpula !
Pomagałem jak mogłem , popychałem , motywowałem . Darliśmy 30 na godzinę !   Ma moc w udach kobita .
Ucieczka się udała , nie dogonili nas :)
Zostawiliśmy rowery przed szkołą . Weszliśmy do środka .
- Na kajaki jeszcze można ?- pytam
- Jak najbardziej !
- Beata , chcesz placka ?
- Ale on jest płatny . Czekaj mam kasę
Biegnąc nad jezioro z pełnymi ustami  zachwalaliśmy walory smakowe miejscowych wypieków . Wyborne , doprawdy .

Kajak

Nadal deszcz . Wlazłem w butach do wody i tak to nie miało znaczenia . Siadłem z tyłu . Płyniemy .
Na mapę i tak nie patrzyliśmy bo punkty było widać z wody , a i tak było sporo kajaków w trasie .
Powiem tak : płyniemy jak umiemy . Kajak był chyba krzywy bo non stop nas znosiło . Raz na lewo raz na prawo . Zgrania nie było w wiosłowaniu , bo po co mamy sobie ułatwiać . Woda leciała mi rękawami pod pachy co nie wpływał to pozytywnie na mój komfort podróży . Generalnie bawiliśmy się chwilą i cieszyliśmy sobą . I nie wiem dlaczego płynęliśmy w kaskach .Minęliśmy po drodze chłopaków . W kanale . Wracali , my nie . Nie zauważyłem kamery .


                                                  Źródło : ON-SIGHT Adventure Race.

META

Najlepsze było to , że jeszcze jedną ekipę wycięliśmy na ostatnim podbiegu !
No i mamy potencjalnych zwycięzców na kolejne zawody .







Autor z żoną



piątek, 26 lutego 2016

ALT , AST v siłownia

Witam po przerwie , wypadało by napisać kilka słów informacyjnie , dla pokoleń i szczególnie dla przypadku prób wątrobowych a ponad naturalnego wysiłku na siłowni .


Tak jak pisałem wcześniej w poniedziałek po długiej przerwie tak ze 4 miesiące dałem wyciągnąć się na siłownie . Dałem z siebie wszystko przechodząc praktycznie przez wszystkie maszyny na siłce , do tego sztanga , ławeczka , prosta ,skośna itd . Na koniec 5 km na bieżni plus sauna .

W piątek tego samego tyg miałem badania okresowe . Dodam , żę około środy nie byłem w stanie trzymać w ręce długopisu i pisać na kompie takie miałem zakwasy  . Zrobiono mi rano labolatorium ,
Alt - 115 norma 0-45
Ast - 244 norma 0-35

Nikt się nie pytał czy trenuję tylko czy jestem alkoholikiem , czy pracuję na lakierni .

Teraz zaczęły się poszukiwania przyczyny itd itp , Rodzinny zapisał mi essentiale na regeneracje .
To prawdopodobnie jeden z lepszych leków ( reszta to nie leki) bez recepty . USG wątroby i badania na żółtaczkę .

cytat :
"W większości chorób wątroby aktywność ALT jest wyższa niż AST, a wskaźnik AST/ALT jest niski. Istnieje jednak kilka wyjątków. Wskaźnik AST/ALT jest zazwyczaj wysoki w alkoholowym zapaleniu wątroby, marskości wątroby oraz uszkodzeniach mięśni."

Uwaga :  uszkodzenie mięśni .

i dalej :

" Aminotransferazy to enzymy występujące głównie w wątrobie oraz mięśniach , w tym także w mięśniu sercowym . Fizjologicznie występują wewnątrz komórek , a zatem zwiększenie ich aktywności we krwi będzie się wiązało z uszkodzeniem komórek , w których występują "


Zakwasy :

"Kwas mlekowy stanowi wprawdzie także czynnik drażniący, który może wywoływać dolegliwości. Badania prowadzone -przez takich naukowców, jak Friden, Sjorstrom i Ekblom (1983) pozwoliły jednak odkryć właściwe przyczyny bólu. Po poddaniu obserwacji pod mikroskopem elektronowym struktur włókien mięśni szkieletowych okazało się, że po ekstremalnym wysiłku 20-30% tkanki uległo uszkodzeniu. Włókna wyglądały tak, jakby zostały rozerwane. Uszkodzenia były widoczne przede wszystkim w obrębie tzw. płytek “Z” włókien mięśniowych. Zaobserwowano je jednak także w tkance łącznej. Ciekawe, że bardziej uszkodzone były włókna mięśniowe szybkokurczliwe (białe typu II). Może dlatego, że podczas gwałtownego hamowania to one jako pierwsze przyjmują obciążenie, zanim włączą się włókna wolno kurczliwe."


Sumując . 

Trochę się wystraszyłem , ale  odpuszczając trochę treningi biegowe , siłownie 

odłożyłem całkowicie robiąc systematycznie badania krwi było widać poprawę wyników . 
Minęły trzy miesiące i teraz mogę z czystym sumieniem :

Alt - 38

Ast - 26


Sugeruję również po dużym wysiłku np maraton nie badać sobie bilirubiny bo też wynik będzie 

przekłamany . Przerabiałem to